wtorek, 19 listopada 2013

Life is hard. It's harder if you're stupid.


Kojarzycie pana na zdjęciu powyżej? Jeśli nie to wstydźcie się, bo powinniście. To John Wayne, człowiek-legenda, znany przede wszystkim z grania w najlepszych, najsłynniejszych westernach w historii. Większość z najlepszych, najsłynniejszych westernów w historii kręcona zaś była w Colorado. Tam też udałem się w poszukiwaniu prawdziwego Dzikiego Zachodu.

Mieszkając w USA nie mogłem nie zawitać w Colorado. W końcu Ameryka mimo wszystko kojarzy się z Dzikim Zachodem, westernami, strzelaninami, saloonami. To wszystko i wiele więcej można znaleźć na południowym zachodzie. Korzystając z nieco przedłużonego długiego weekendu w okolicach 11 listopada (nie, nie z okazji Dnia Niepodległości. W Stanach to Dzień Weterana) wybraliśmy się z małą ekipą na klasycznego roadtripa po Górach Skalistych i południowych pustyniach.

Po dwóch i pół godzinach lotu wylądowaliśmy w piątek rano w Denver. Lotnisko jest jednym z najciekawszych lotnisk jakie widziałem, tak prezentuje się z zewnątrz:


Dach wykonany jest ze specjalnej tkaniny i ma przypominać z daleka widok na Góry Skaliste. Jak dla mnie przypomina raczej indiańskie wigwamy, ale tak czy siak robi wrażenie ;-)

Pierwszym krokiem było wypożyczenie auta. Wydaje się to proste, ale do końca takie proste nie było. Przede wszystkim nie do końca wiedzieliśmy jak będzie działało ubezpieczenie OC - w Europie jest ono przypisane do samochodu, natomiast w Stanach do osoby. Z tego powodu kierowcy zwykle wykupują osobiste polisy, które obejmują wszystkie samochody którymi się poruszają. Z oczywistych względów osoby wypożyczające samochody takiego ubezpieczenia nie mają... na szczęście okazało się że bez problemu możemy za skromne 20 dolarów dziennie wykupić "Supplemental Liability Insurance" które według zapewnień pani z okienka działa tak jak nasze OC ;) Nikt też nie miał zastrzeżeń do polskiego prawa jazdy (USA podpisały konwencję genewską o ruchu drogowym), natomiast konieczne okazało się uiszczenie dodatkowej opłaty za młody wiek kierowcy (poniżej 25 lat), wynoszącej 25 dolarów dziennie. I w ten sposób z genialnej ceny początkowej (8 dolarów na dzień), zrobiło się ponad 50.

Niezrażeni tym faktem (spodziewaliśmy się tego) zapoznaliśmy się z autkiem które zostało nam przydzielone. I tu spotkała nas miła niespodzianka, był to nowiutki Chevrolet Impala z całymi dwoma milami na liczniku.


Autko bardzo fajne, 300 koni pod maską, dość duże jak na europejskie standardy. Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni.

Pierwszy nocleg zaplanowaliśmy w Grand Junction, położonym jakieś 300 mil na zachód od Denver. Przez długie formalności związane z wypożyczeniem samochodu zrobiło się dość późno, więc bez zwlekania wyruszyliśmy w drogę.


To jedyne zdjęcie Denver jakie mam z tej wyprawy. Umówmy się, większość amerykańskich miast jest paskudna i zwiedzanie ich przy ograniczonym czasie wyprawy nie ma większego sensu ;-) Dlatego też uznaliśmy że lepiej skupić się na innych, ciekawych miejscach w okolicy.


Przed wjazdem w góry zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Typowy, amerykański obrazek - stacja benzynowa, bar, kilka domów i mnóstwo pustej przestrzeni :)


Wkrótce wjechaliśmy w północną część Gór Skalistych





Dzień ten miał być najmniej interesującym dniem z całej wyprawy. Patrząc na mapę widać tylko zwykłą, prostą drogę (I-70). Okazuje się że ta zwykła prosta droga pełna jest fascynujących widoków, małych, urokliwych miasteczek, spektakularnych formacji skalnych. A w pewnym momencie poprowadzona jest dnem głębokiego, przepięknego kanionu (Glenwood canyon - zdjęcie z Wikipedii)


Po przebiciu się przez pasmo górskie, w świetle zachodzącego słońca dotarliśmy do wielkich równin.




Pierwszy dzień był, całkiem niespodziewanie, niezwykle interesujący. Ale naprawdę niesamowite miejsca były dopiero przed nami :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz