niedziela, 7 kwietnia 2013

"Drogówka" - jestem na nie



Postanowiłem ostatnio nadrobić kinowe zaległości, których trochę mi się zebrało. Na pierwszy ogień poszła "Drogówka", czyli najnowsze dzieło Wojciecha Smarzowskiego. Film został przyjęty generalnie bardzo dobrze, a opinie na jego temat były bardzo zróżnicowane, od "mrocznej smarzowszczyzny" po "hehe, cycki!". Do kina szedłem więc bardzo zaciekawiony , bo taka mieszanka zwykle dobrze wróży.

"Drogówka" to film-hybryda, składający się zasadniczo z dwóch części. W pierwszej obserwujemy codzienne życie policjantów z warszawskiej komendy. Z serii "scenek zwyczajowych", często pokazanych z perspektywy amatorskich nagrań telefonami komórkowymi, czy z kamer monitoringu, wyłania się przerysowany i niemal karykaturalny obraz pracy w policji - pracy pełnej łapówek, chlania wódy, przygodnego seksu, przekleństw, ciężkich imprez. Druga część to natomiast dramat połączony z kinem akcji, w którym samotny, niesłusznie oskarżony bohater zmuszony jest do walki z systemem, w której stawką jest jego życie.

Brzmi ciekawie, prawda? Taka fabuła z pewnością ma potencjał, zwłaszcza gdy połączy się ją z polskimi, aktualnymi realiami. Żeby jednak wyszedł z tego dobry film powinno być spełnionych kilka warunków. 

Po pierwsze, przejście pomiędzy częściami musi być płynne i umiejętnie skonstruowane. Po drugie, żeby widz nie poczuł się zupełnie zagubiony, dobrze by miał kogoś, z kim może się identyfikować. Po trzecie wreszcie, żeby nie wyszedł z tego kompletny miszmasz, obydwie części powinny być jednak dość mocno określone i trzymać się ram swoich gatunków - kina obyczajowego oraz kina akcji. Oczywiście, jeżeli reżyser jest geniuszem, może zignorować tego typu zalecenia i wciąż stworzyć świetny film. Niestety Wojciech Smarzowski, przy całym szacunku dla jego twórczości, geniuszem chyba nie jest, co "Drogówka" dobitnie pokazuje.

O ile pierwsza, obyczajowa część jest bardzo dobra, o tyle wszystko co dzieje się od mniej więcej jednej trzeciej filmu jest jakimś nieporozumieniem. Z serii czasem zabawnych, czasem strasznych scenek, zostajemy nagle przeniesieni do zupełnie innego świata. Niestety, przejście nie jest zbyt udane. O ile fabularnie można je zaakceptować, o tyle realizacja jest po prostu zła. Nie ma tu zupełnie płynności, polotu, ot policjant zostaje niesłusznie oskarżony - a proces oskarżania trwa dobre dwadzieścia minut, w trakcie których po prostu nic się nie dzieje.

Co więcej, w poprzedniej części na dobrą sprawę nie poznaliśmy żadnego z bohaterów filmu, niemal zupełnie nic o nich nie wiemy. Policjanci, bohaterowie filmu, są tylko zbiorem klisz, nie mają głębi, osobowości. Sprawia to że zupełnie nie mamy się z kim w filmie identyfikować, przez co długie, psychologizowane sceny stają się pozbawione emocji, po prostu nudne.

Część "hollywoodzka", w której śledzimy poczynania samotnego policjanta, starającego się odzyskać dobre imię, oczyścić się z zarzutów i przy okazji, nieco przypadkiem, naprawić trochę świat, również nie zachwyca. Jest w niej za mało akcji, by usprawiedliwić spłycenie głównego bohatera (oraz wszystkich innych bohaterów) oraz za mało głębi głównego bohatera by usprawiedliwić niewielką ilość akcji. "Drogówkę" mogłaby uratować jeszcze dobra, inteligentna fabuła - niestety okazuje się ona nieskomplikowana, dość oczywista i prosto wyłożona.

Wszystko to sprawiło że od końca pierwszej, obyczajowej części, film oglądało mi się źle, po prostu się nudziłem. Nie jest tak że film jest beznadziejny - bardzo podobała mi się w nim jego stylistyka, mieszanie ujęć "amatorskich" i profesjonalnych, czy właśnie wspomniane już scenki zwyczajowe. Niestety tych kilka dobrych elementów nie jest w stanie uratować tak dobrze przecież zapowiadającej się produkcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz